Przez kilka dni nie mieliśmy dostępu do Internetu. Byliśmy w tym czasie w Armenii. Granice to największa zmora w naszej podróży, wypełnianie zbędnych formularzy zabiera tak cenny dla nas czas. Wielokrotnie pomogło nam pismo pana Starosty, za co jeszcze raz dziękujemy.
Armenia to górzysty kraj, miejscowości oddalone są od siebie o kilkadziesiąt km. Zapadała noc a my nie mieliśmy noclegu. Rozbiliśmy namioty nad jeziorem Sewan, po chwili zjawił się Ormianin, który przyniósł nam kebab z rakami i przepyszną rybę. Po jakimś czasie przyszedł ponownie i zaprosił nas na kawę do swojej daczy. Oczywiście nie skończyło się na kawie. Były ogromne półmiski raków, ryby ciasto, wino, wódka i przepyszna kawa. Skończyło się na tańcach i śpiewach.
Następnego dnia oglądaliśmy przepiękne klasztory i kolekcję chaczkarów. Po południu dotarliśmy do Erewania – stolicy Armenii. Tu znów spotkaliśmy się z niesamowitą uczynnością Ormian. Pan zapytany o drogę do centrum poprowadził nas swoim autem. Wyjątkowo nieciekawe miasto ze względu na trudności w przemieszczaniu się. Wolnoamerykanka to za mało powiedziane, szok to chyba odpowiednie określenie. Ale ludzie wspaniali. Poznani wcześniej Ormianie zaproponowali nam nocleg w daczy pod Erewaniem. Umówiliśmy się na posterunku policji, bo nasz nowo poznany kolega jest policjantem. Przyjechał po nas i swoim autem poprowadził do swojego domku letniskowego. Zaufali nam całkowicie, pożegnaliśmy się, bo oni wrócili do Erewania a my mieliśmy wyjechać wcześnie rano.
Prowincja Armenii i jej stolica, to dwie różne bajki. Wioski górskie są niesamowicie biedne, to jeden z najbiedniejszych krajów, jakie widzieliśmy. Ale stolica rozwija się bardzo szybko, tutaj nie widać niedostatku.
W drodze do granicy z Gruzją zwiedziliśmy zamek w Khertwisi i skalne miasto – Wardzia. Odprawa na granicy, wyjątkowo była bardzo sprawna i szybka.
Grażyna Sroczyńska