Nie ma nic lepszego od niesienia pomocy drugiemu człowiekowi

0
792

Tytułowa maksyma przyświeca lekarzowi Andrzejowi Nabzdykowi przez całe zawodowe życie, a to zaczęło się 31 lat temu. Historii niezwykłego człowieka, który pomimo amputacji nogi nadal pracuje po 300 godzin w miesiącu wysłuchaliśmy dziś w polkowickiej bibliotece.

W 2009 roku śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego leciał z Wrocławia w okolice Budziszowa, gdzie doszło do karambolu na A4. W wypadku brało udział 20 aut. W okolicach Rostowa, kilkaset metrów od miejsca zdarzenia, maszyna się rozbiła. Zginęli pilot Janusz Cygański oraz pielęgniarz Czesław Buśko. Przeżyła jedna osoba – lekarz Andrzej Nabzdyk.

Anioł stróż miał ze mną trochę roboty. Pomogło mi to, że przed wypadkiem chodziłem pieszo do pracy, pięć kilometrów w jedną stronę. Uprawiałem tez wspinaczkę wysokogórską. Byłem wytrenowany. To pomogło mi przeżyć, bo miałem przez sześć godzin organizm wyziębiony. Temperatura mojego ciała wynosiła 28,5 stopnia Celsjusza – wspomina dziś lekarz, który wcześniej dwukrotnie wraz z dwójką ratowników medycznych zdobył tytuł mistrza świata w ratownictwie medycznym.

Do zawodu trafił 31 lat temu i do dziś niesienie pomocy innym jest dla niego treścią życia.

Nie można myśleć o sobie, gdy wokół tylu ludziom trzeba pomóc. Niestety sytuacja w polskim ratownictwie medycznym nie jest najlepsza. Coraz więcej osób odchodzi z pracy. Powodem są niskie zarobki, a przecież odpowiedzialność jest ogromna, bo ratujemy ludzkie życie. Kształcimy coraz mniej lekarzy, pielęgniarek. Używając terminologii medycznej można powiedzieć, że ciągniemy na bezdechu – mówi Andrzej Nabzdyk.

Pan Andrzej ma ogromne doświadczenie, uczestniczył w tworzeniu Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych, uratował setki ludzkich istnień i przyznaje, że polski system opieki zdrowotnej ma wiele wad.

SOR-y miały usprawnić pierwszą pomoc, ale efekt jest taki, że wielu ludzi przychodzi tam z przysłowiowym bólem palca, a to nie jest przypadek, który kwalifikuje się na SOR. Lekarze pracujący w SOR uprawiają sport ekstremalny, muszą decydować o tym, komu pomóc, a kto musi zaczekać. To olbrzymia odpowiedzialność, wyniszczająca psychicznie, a z braków kadrowych dyżury w SOR trwają czasem po 20 i więcej godzin – przyznaje.

Wiele razy powtarzam sobie, że już dość, że wystarczy, ale gdy widzę, że wokół nie ma chętnych, że się wali, to poczucie obowiązku nie pozwala mi rezygnować. Poza tym, ja muszę być cały czas w ruchu, to mi pomaga w rehabilitacji – podkreśla lekarz.

Po dzisiejszym spotkaniu możemy stwierdzić, że dopóki w sektorze opieki zdrowotnej będą zatrudnieni tacy ludzie jak pan Andrzej, to niezależnie od niedomagań systemowych nie będzie źle. Problem w tym, że takich ludzi jest coraz mniej.