Teleturniej „Jaka to melodia” w tym roku obchodzi swoje 20 urodziny. Program cieszy się wielką popularnością. Głogowianka Małgorzata Rekusz (pierwsza z prawej) kilkakrotnie miała okazję wziąć w nim udział. Opowie nam o swoich doświadczeniach i o tym czego nie widać na ekranach telewizorów.
Jak to się stało, że dostała się się Pani do teleturnieju?
— Chyba trochę zazdrościłam koleżance, której zdarzyło się wygrywać w różnych teleturniejach (śmiech). Cały czas jej o tym mówiłam. Ale w końcu dostałam swoją szansę. 8 marca 2008 r. w Zielonej Górze miały się odbyć eliminacje do programu. Skorzystałam z okazji i pojechałam. Na miejscu były rozmowy z reżyserem programu i z psychologiem. Później musieliśmy odgadnąć kilka fragmentów utworów, a swoje odpowiedzi zapisać na kartce.
I kiedy Pani wzięła udział w programie po raz pierwszy?
— Po eliminacjach w Zielonej Górze właściwie zapomniałam o wszystkim. Dopiero po pół roku, w sierpniu 2008 r. odebrałam telefon z Warszawy, że dostałam się do teleturnieju. Więc spakowałam się i pojechałam.
Jak wrażenia?
— Wprawdzie odpadłam wtedy jako pierwsza, wygrałam tylko 320 zł, ale tamten wyjazd mnie podbudował. Dlatego po roku pojechałam znowu. I to bez eliminacji. Po prostu zadzwoniłam do organizatorów i zapytałam czy mogę wziąć udział w programie. Zgodzili się. Później jeździłam jeszcze kilkakrotnie. W tym roku również.
A jak jest na miejscu? Jak to wszystko wygląda od kuchni?
— Na miejscu jest wspaniale. Opiekują się nami charakteryzatorzy, fryzjerzy. Mamy też opiekę psychologa. Spędziliśmy czas w kawiarence, nawiązaliśmy przyjaźnie z innymi uczestnikami. Atmosfera jest bardzo miła. Natomiast samo wejście do budynku przy Woronicza kojarzy mi się z wejściem do sądu (śmiech). Trzeba okazać dowód tożsamości. Ochrona ma już listę z nazwiskami i wie jakie osoby i kiedy się pojawią.
A studio? Jak tam jest? Jaka jest różnica w porównaniu z tym, co widać w TV?
— Wszystko odbywa się na Woronicza. Jeśli chodzi o teleturniej „Jaka to melodia”, to jest tam bardzo duże studio. Może 200 metrów, może więcej. Ma kształt kopuły. Wszystkie reflektory są na górze, kamery z wysięgnikami, kable – wszędzie są kable – ale w TV się tego nie widzi. Natomiast to, co widać w TV, całe to pomieszczenie, w którym odbywa się program jest bardzo małe. Można to porównać do wysepki na morzu tej 200-metrowej kopuły.
I tam też są kable?
— O tak, kable są wszędzie (śmiech).
Od kogo zależy wybór stanowisk przy których stoją gracze?
— To kwestia wolnego wyboru. Chociaż na ogół jest tak, że jeśli w programie występują dwie panie i jeden pan, lub dwóch panów i jedna pani, to wtedy ten jeden pan albo ta jedna pani stoją w środku. Widać to właściwie w każdym programie. Taka jest niepisana umowa.
A jak to jest z playbackiem? Wydaje się, że wszystkie występy artystów goszczących w programie są wcześniej nagrywane.
— Bo taka jest prawda. Przed zawodnikami stoi wielki ekran, gdzie pokazywane są wcześniej nagrane występy różnych wykonawców. Jeszcze kilka lat temu artyści występowali na żywo. Dzisiaj zdarza się to bardzo rzadko. Chodzi o sprawy organizacyjne. Nie jest możliwe, aby w 25-minutowym programie przez scenę przewinęli się, dajmy na to, Perfect, Bajm i Krzysztof Krawczyk, wraz ze sprzętem i całą logistyką. Kiedyś było to możliwe, ponieważ jeden odcinek nagrywano przez cały dzień. Dzisiaj są tzw. sesje nagraniowe, gdzie przez jeden dzień nagrywa się sześć odcinków.
A ile czasu mija od nagrania programu do jego emisji w TV?
— Na pewno nie jest tak, że program nagrywany w poniedziałek idzie na antenę już we wtorek czy środę. Czeka się około 3–4 tygodnie. Dlatego swój występ oglądałam u siebie w domu.
Pani największy sukces?
— Raz dostałam się do finału, ale nie udało mi się odgadnąć jednej piosenki. Pamiętam, że to był „Ostatni pocałunek” formacji De Mono.