Trzeba się śpieszyć…

0
608

Z masy zieleni w błagalnym geście wyciągają ręce metalowe krzyże. Na nich tabliczki z nazwiskami. Najwięcej Szydełków i Fuczyłów, jakby to był cmentarz w Nowej Wsi Lubińskiej.

Cmentarz w Tuligłowach jest spory. Jego część zajmują polskie pochówki sprzed wojny. Pozostałą – ukraińskie, powojenne. Różnica pomiędzy tymi dwoma częściami jest taka, że polskiego cmentarza nie widać. Ginie w soczystej, wybujałej na kilka metrów zieleni. Wśród tego morza traw, chwastów i drzew, tylko grobowiec rodziny Balów, przedwojennych właścicieli Tuligłów, jak latarnia morska wskazuje kierunek marszu.

Idziemy tam, odgarniając na boki pokrzywy sięgające po pachy. Pierwsze wrażenie jest przygnębiające. Każe załamywać ręce nad niemą spuścizną polskiej przeszłości Tuligłów. Smutek zamienia się w trwożny zachwyt nad znajdowanymi co chwilę, bliskimi sercu uczestników nazwiskami bliskich. „Babci siostra!”. „Patrzcie, męża mojego dziadek!”. „Tu – powstaniec styczniowy!”. „Chodźcie tutaj, tam są jeszcze inne groby!”. Cóż, kiedy w większości przewrócone. Czasami wraz z upływającym czasem, częściej – ludzką ręką. Zanurzone w rzekę tłustego, ukraińskiego czarnoziemu, zabierającą ze sobą zmarłych i groby. Ale nie pamięć.

Akcja „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”, realizowana przez Fundację Studio „Wschód”, odbyła się w tym roku po raz dziesiąty. Po raz pierwszy wzięli w niej udział mieszkańcy Gminy Polkowice. Do Tuligłów pod Lwowem, jednej z tysięcy wsi opuszczonych po wojnie przez Polaków, pojechało dziesięć osób. W sumie do wszystkich miejscowości objętych programem – ponad tysiąc. Prawie każdy na kresowych cmentarzach miał swoich przodków. Teraz chcieli ich odnaleźć i pomodlić się nad ich grobami. Ciężką pracą wskrzesić pamięć o byłych gospodarzach tej ziemi i przekazać ją młodym spadkobiercom naszej kresowej tradycji.

Tak było z ekipą z Gminy Polkowice. Po wojnie na jej terenie osiedliło się bardzo wielu ekspatriantów ze wschodnich terenów byłej II RP.  Do Nowej Wsi Lubińskiej przyjechały wtedy prawie całe Tuligłowy. Teraz ich dzieci i wnuki wróciły w to miejsce. Na zaniedbanym cmentarzu przywracali pamięć o poprzednich gospodarzach tej polskiej niegdyś wsi.

Dlatego zaraz po niemym, trwożnym zachwycie i wzruszeniu nad grobami przodków, przyszła kolej na działanie. W ruch poszły spalinowe kosy, motyki, sekatory. Na cmentarzu w Tuligłowach, na co dzień sennym i cichym, zawrzało. Przed hrabiowską kaplicą Balów pojawiły się flagi – z barwami Polski i Gminy Polkowice. Towarzyszyły pracującym przez cały czas. A pracy nie brakowało. Każdy dzień polegał na usunięciu zieleni, zlokalizowaniu ukrytych grobów, podnoszeniu obalonych pomników, uprzątaniu cmentarza ze śmieci. Kończył się gigantycznym zmęczeniem i jeszcze większą satysfakcją.

Ostatniego dnia na wszystkich odnalezionych pochówkach zapłonęły znicze. Nad zrabowaną (i zbezczeszczoną jeszcze w sowieckich czasach) kryptą Balów, rozbrzmiała modlitwa za dusze tu pochowanych. W sercach pozostała duma z dobrze wykonanej pracy, satysfakcja z ocalenia kawałka polskiej ziemi przed zapomnieniem. I złość, że jeszcze tyle zostało tu do zrobienia, tyle polskich grobów do ocalenia. Ale przecież przyjedziemy tu za rok. Być może większą grupą. Może wtedy uda się ostatecznie wyrwać cmentarnej ziemi wszystkie jej polskie tajemnice. Ale trzeba się śpieszyć. Trawa rośnie tu tak szybko…

POLKOWICE.EU