Jak żyli i pracowali legniccy urzędnicy w 1945 r.? Poznaj historię miasta

0
720

Na naszym portalu Legnica.eu rozpoczynamy cykl artykułów dotyczących powojennej historii miasta. Ich autor, Marek Żak jest wnikliwym badaczem i pracownikiem naukowym Muzeum Miedzi. Jego historyczne opowieści cieszące się popularnością wśród czytelników,  wcześniej publikowaliśmy w Magazynie Miejskim Legnica.eu. W dzisiejszej publikacji autor przybliża mało dotychczas znane problemy urzędników – pionierów.

Organizacja polskiej administracji w Legnicy, trwająca od końca kwietnia 1945 r., odbywała się w warunkach iście frontowych. Pierwsze miesiące jej działalności, to okres żmudnego i utkanego szeregiem trudności tworzenia się struktur organizacyjnych lokalnego samorządu.

Specyficzna sytuacja panująca w mieście, kiedy większość budynków użyteczności publicznej została przeznaczona na radzieckie placówki medyczne, spowodowała poważne problemy dla polskiej administracji, która nie dysponowała wystarczającą liczbą odpowiednich lokali na urzędy. Sytuacja pogorszyła jeszcze bardziej w lipcu 1945 r., kiedy wszyscy Polacy zostali wysiedleni za Kaczawę. Po tej części miasta, stanowiącej wówczas obrzeża Legnicy, nie znajdowały się praktycznie żadne budynki, które byłyby przystosowane do pełnienia funkcji urzędowych. Dlatego też organizowano je w czynszowych kamienicach, w których w 1945 r. znajdowało się większość legnickich urzędów i instytucji.

Zajmowane lokale nie posiadały częstokroć żadnego wyposażenia, mogącego posłużyć jako sprzęt biurowy. Ten trzeba było skądś „skombinować”, dlatego znoszono go, wędrując od kamienicy do kamienicy. W taki sam sposób organizowano też np. wyposażenie dla pierwszych placówek medycznych. Ironią losu jest fakt, że takim „szabrem” parali się nawet milicjanci, którzy w ten sposób zorganizowali sobie koszary.

Praca od podstaw

Niekiedy sytuacja była jeszcze cięższa, bo przydzielane lokale były całkowicie zrujnowane. Kiedy latem 1945 r. do miasta przybyli pierwsi urzędnicy sądowi, stan wyznaczonego dla nich budynku przy Gutenbergstraβe 11 (obecnie ul. Drukarska) był wręcz zatrważający. Jeden z nich, Karol Dziuba, wspominał: „No i wprost płakać się chciało: schody zasypane pierzem, wszędzie śmieci, zwały śmieci. Pomieszczenia bez drzwi i okien, zamków i oświetlenia, brak podstawowych sprzętów, nie mówiąc już o wyposażeniu specjalistycznym – biurowym (…). Wzięliśmy się do pracy i po dwóch dniach wysprzątaliśmy. Wtedy okazało się, że znajduje się w nim tylko kilka kredensów kuchennych i dwie stare kanapy”.

Podobnych przykładów, jak powyżej, nie brakowało. W sierpniu 1945 r. Wanda Bandke, kierowniczka Wydziału Opieki Społecznej przy Zarządzie Miejskim w Legnicy, pisała: „Lokal naszego biura składa się obecnie z małego pokoiku oraz kuchenki, służącej za poczekalnię dla stron. Biuro nasze urządziłyśmy same, własnym staraniem, o każdy sprzęt trzeba było oddzielnie się starać. Meble należące do biur Zarządu Miejskiego wszyscy bez wyjątku pracownicy umysłowi jak i fizyczni przenosili na własnych barkach do i z aut czy furmanek (…)”. Prawie w tym samym czasie kierownik referatu Starostwa Powiatowego pisał: „W dniu 02.06.1945 zgłosiłem się do pracy, jednak prócz pustego pokoju, jaki mi przydzielono na referat, nie zastałem kompletnie nic. Dopiero po kilkudniowym bieganiu po mieście postarałem się o 2 biurka dla mego referatu (…).

Niskie zarobki, wysokie ceny

Zarobki, jakie uzyskiwali tutejsi pracownicy za swoją pracę, nijak miały się do ówczesnych kosztów życia. Pierwsze wypłaty, jakie otrzymywano, wynosiły zaledwie kilkaset złotych. O tym, jak poważny był to problem, świadczy choćby to, że wówczas za taką kwotę nie można było nawet kupić kilograma mięsa czy masła. Nawet najwyżsi urzędnicy w mieście nie mogli liczyć na sprawiedliwy zarobek – w listopadzie 1945 r. uposażenie zastępcy Pełnomocnika Rządu (wiceprezydent) bez dodatków wynosiło 880 złotych. Z dodatkami było to już 1670 złotych. Ci jednak, którym takie kwoty wypłacano, nie mogli narzekać, bo jak się okazywało, inni nie otrzymywali ich wcale. W pierwszych miesiącach polskiej obecności w mieście dosyć powszechnym zwyczajem było to, że ludzie pracowali wyłącznie za wyżywienie dla siebie i swoich rodzin.

Problem wyjątkowo niskich uposażeń dotyczył zwłaszcza etatów państwowych, tj. wszelkich instytucji, urzędów i służb publicznych. Początkowo Zarząd Miejski w Legnicy miał nawet poważne problemy z wypłacaniem minimalnych wynagrodzeń. Znane były przypadki, kiedy wynagrodzenie było wypłacane w ratach. Latem 1945 r. kierowniczka Wydziału Opieki Społecznej pisała: „Ze względów zasadniczych i ambicjonalnych – pracownik i jego rodzina nie mogą korzystać ze świadczeń tego Wydziału, lecz nie powinni być większymi nędzarzami, od zgłaszających się petentów”. Regularne comiesięczne wypłaty stały się regułą gdzieś na przełomie 1945 i 1946 r., jednak były bardzo niskie. Na problem niskich płac w administracji wskazywały władze, które pod koniec 1946 r. w jednym ze swoich raportów podawały: „Najwyższy urzędnik w Zarządzie Miejskim w VI gr. służbowej, z najwyższym dodatkiem funkcyjnym, pobiera brutto 4000 złotych, podczas gdy robotnik w fabryce win, pozostającej pod zarządem państwowym, myjący flaszki, zarabia ponad 6000 zł”. Odpływ ludzi z urzędów do legnickich fabryk lub handlu, był aż nadto widoczny. Równocześnie, brakowało nowych kandydatów, więc często zatrudniano praktycznie każdego chętnego do pracy.

Znamiennym przykładem takiego stanu rzeczy był przypadek Romana Lambrechta, piastującego w okresie od listopada 1945 r. do kwietnia 1947 r. funkcję wiceprezydenta miasta. Wiosną 1947 r. złożył on wniosek o zwolnienie z pracy. Swoją decyzję motywował tym, że: „(…) mając na utrzymaniu rodzinę składającą się z czterech osób, nie jestem w możności wyżyć z poborów urzędnika VI kat. w samorządzie zwłaszcza po ostatnim uregulowaniu tych uposażeń Okólnikiem Ministerstwa Ziem Odzyskanych”.

 

Jaka płaca…

Niska płaca wpływała także na poziom dyscypliny pracy. Ludzie przyjmowali różne postawy – jedni „(…) pracują szczerze z zapałem i poświęceniem (…)”, wierząc, że poprawa losu niebawem nadejdzie, a drudzy wyraźnie domagali się poprawy warunków pracy, wskazując, iż w mieście „(…) nie ma możności do życia”. Odnotowywano liczne przypadki samowolnego opuszczania stanowisk pracy. Ludzie znikali bez słowa. Ci, którzy pozostawali i trwali na swoich stanowiskach, często wyraźnie lekceważyli swoje obowiązki.

Praca w urzędzie niosła za sobą także pewne profity. Największym z nich był przydział mieszkania, do których pracownicy magistratu mieli ułatwiony dostęp. Warto również wspomnieć, że etat w urzędzie lub w innej instytucji administracji publicznej, dawał też inne korzyści, jak np. dodatkowe przydziały odzieży. W takich przypadkach, w pierwszej kolejności trafiały one do ludzi znajdujących się na etacie Zarządu Miasta. Oczywiście ten stan rzeczy prowadził do pewnego rodzaju nadużyć. Znane były liczne przypadki, kiedy ludzie podejmowali się niskopłatnej pracy w urzędzie tylko i wyłącznie ze względu na to, iż była to najprostsza, a co najważniejsze, najszybsza droga do uzyskania własnego mieszkania. W sprawozdaniu z września 1946 r. władze miasta pisały: „(…) ktokolwiek przybędzie do Legnicy i zaczepi się w Zarządzie Miejskim, aby prędzej uzyskać mieszkanie – po miesiącu opuszcza pracę, zdobywając lepsze zajęcie”.

Marek Żak

Pracownik naukowy Muzeum Miedzi w Legnicy

* Materiały dokumentalne pochodzą ze zbiorów Archiwum Akt Dawnych w Warszawie oraz Archiwum Państwowego we Wrocławiu, oddział w Legnicy. Fotografie pochodzą z filmu pt. „Odrą do Bałtyku”. Nakręcony w 1945 roku „Reportaż krajoznawczy z Ziem Zachodnich”, opatrzony komentarzem Jana Kotta i Tadeusza Makarczyńskiego oraz neoklasyczną muzyką Witolda Lutosławskiego, to typowy film propagandowy, mający za zadanie potwierdzić polskie prawa do Ziem Odzyskanych.

 

PORTAL LEGNICA