Bezludna godzina

0
1705

Parafrazując słowa Marcina Świetlickiego- gdzieś tam pod podłogą tłucze się słaby puls- a to miasto, mimo że uśpione, kilka przebudzeń przeżyło, Głogowianie już kilka razy pokazali, że potrafią sprawić by nie było mdłe w smaku.Wakacyjna pogoda za oknem, generuje w organizmie pewien rodzaj pociągu, popędu, pod którego wpływem, kończyny w niewyjaśniony sposób przejmują kontrolę nad resztą ciała, prowadząc je na poszukiwania innych ludzi- najlepiej będących w grupie. Tak napędzany słoneczną aurą Homo Sapiens szuka kontaktu z resztą świata, kontaktu bez pośredników.

Mnie owa reakcja organiczno-meteorologiczna doprowadziła na plac gdzie odbywały się dni Głogowa. Cóż między Bogiem a prawdą, mam, co najwyżej chłodny stosunek do tego typu wydarzeń, pomijając już nawet wszędobylski jarmarczny charakter takich zbiegowisk. Czasami naprawdę wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że znienacka, pojawi się grupa wąsatych Sarmatów dzierżących kufel piwa w jednej a pęto kaszanki w drugiej ręce. Faktem jest,że klimat takich imprez bywa surrealistyczny i irytujący, ale bądź, co bądź jest to integralny element naszej kultury, element modyfikowany przez wieki, jednak wciąż mający u podstaw te same potrzeby. To, co    nurtuje mnie jednak bardziej,  dotyczy Głogowa post -festynowego. W czasie, gdy Dni Głogowa były w pełni, gdziekolwiek by się człowiek nie ruszył, wszędzie byli ludzie, całe rodziny wychodziły spotkać się ze znajomymi i mniej lub bardziej skwapliwie skorzystać z dobrodziejstw oferowanych przez organizatorów. Zdarzało się też, że zupełnie obcy  ludzie,  bez oporów rozmawiali ze sobą jakby znali się od dawna. Lecz gdy ostatnie dźwięki muzyki ucichły, ludzie gremialnie spojrzeli na zegarki i rozpoczął się kolektywny exodus w kierunku domowych pieleszy.  Po godzinie,  może  dwóch , po ulicach błąkali się już tylko ostatni spóźnialscy oraz niewielka grupa osób, dla których zabawa jeszcze trwała.  Miasto powoli, wypełniało się ciszą po brzegi. Umarło? Nie, po prostu wróciło do  stanu permanentnego letargu, przerywanego od czasu do czasu weekendami, stanu uśpienia, w którym(prawie jak w bajce o Kopciuszku) po wybiciu niekoniecznie  północy, miasto praktycznie się wyludnia.

Od dobrych paru lat w Głogowie istnieje Szkoła Wyższa, ba, co najmniej dwie takie szkoły znajdują się na terenie naszego miasta. Uczęszczają do nich nie tylko głogowianie, ale i ludzie spoza Głogowa, niektórzy nawet z dość daleka. Jednakże cała ta otoczka życia studenckiego w naszym mieście jakoś specjalnie rozbudowana nie jest, owszem istnieje kilka miejsc, które działają coraz prężniej i puszczają wodzę fantazji kreując, co i rusz nowe okazje urozmaicenia tej stagnacji.  Niestety  inne gałęzie studenckiej aktywności zastygły w stuporze, lub ulegają degradacji. Wystarczy spojrzeć na program Juwenaliów, który z roku na rok zamiast stawać się atrakcyjniejszy coraz bardziej przypomina chorobliwe chudą amatorkę drakońskiej diety ze szczyptą bezbrzeżnej nudy w swojej aurze. Taki stan rzeczy być może wynika z faktu, iż inicjatywy wszelkiego typu, nawet, jeżeli nie są blokowane przez aparat biurokratyczny najróżniejszego kalibru, to nie mogą liczyć na wsparcie inne, jak tylko ludzi bezpośrednio zaangażowanych w dane działania. A tymczasem wystarczy przecież dobry pomysł, drobny ruch, nawet, jeśli wydaje się nieco zwariowany – akcja na facebooku, czy tak, jak to wcześniej bywało- informacja przekazana pocztą pantoflową. Parafrazując słowa Marcina Świetlickiego- gdzieś tam, pod podłogą tłucze się słaby puls- a to miasto, mimo, że uśpione, kilka przebudzeń przeżyło, Głogowianie już kilka razy pokazali, że potrafią sprawić by nie było mdłe w smaku.