Ze względu na ograniczony dostęp do Internetu moja relacja z wyprawy nie jest chronologicznym zapisem a tylko opisem niektórych zdarzeń. Ciekawym doświadczeniem był przejazd przez Abchazję w drodze do Rosji, którego bardzo się obawialiśmy. Okazało się, że nasz niepokój był uzasadniony. Na granicy gruzińsko-abchaskiej zjawiliśmy się przed południem. Celnicy kazali nam zawracać twierdząc, że Gruzja jest w stanie wojny z Abchazją i nikt nie może przekroczyć granicy. Poprosiliśmy o możliwość rozmowy z przełożonym, który zabronił odprawy i zaproponował powrót przez całą Gruzję i dalej do Rosji. Znów troszkę pomogło nam pismo p. Starosty i nasze prośby, że jesteśmy dojrzałymi ludźmi i taka podróż byłaby dla nas zbyt uciążliwa.
Udało się!!! Poinformowano nas, że jedziemy na własną odpowiedzialność, granicę przekraczamy nielegalnie, że Abchazja jest okupowana, że nie dostaniemy żadnej pieczątki do paszportu, więc teoretycznie nie opuścimy Gruzji. Z niepokojem ruszyliśmy przez graniczną rzekę Inguri. Na moście mijaliśmy tylko nielicznych pieszych, czuliśmy narastające napięcie na widok uzbrojonych żołnierzy. W Abchazji przywitał nas niezmiernie miły celnik, który zaprosił do odwiedzenia ciekawych miejsc, ale jednocześnie podkreślił, że byłoby miło, gdyby Polska oficjalnie uznała Republikę Abchaską. Na pytanie czy przewozimy broń lub noże odpowiedzieliśmy przecząco, zupełnie zapomnieliśmy o małym toporku w boksie na dachu. Dobrze, że kontrola była tylko pobieżna.
Abchazja to dziwny kraj, granicę przekroczyliśmy na podstawie promesy, wizę musieliśmy odebrać w odległej stolicy Suchumi. Nie mieliśmy żadnych problemów, po dokonaniu opłaty wręczono nam wizę, której nie wklejono do paszportu, bo mieliśmy ją oddać przy wyjeździe. Obmyślaliśmy plan, co zrobić, by pozwolono nam ją zostawić na pamiątkę. Znów mieliśmy szczęście, odprawiono nas szybciutko bez żadnej kontroli i pieczątek. Poza wizą nie mamy żadnych dowodów, że byliśmy w Abchazji.
Jadąc przez ten kraj widzieliśmy mnóstwo pustych domów, z których zostali wypędzeni ludzie przeciwni odłączeniu się od Gruzji. W Suchumii i okolicach widzieliśmy ślady niedawnej wojny. Rozmawialiśmy ze świadkami tych wydarzeń. Ich opowiadania wydawały się przerażające i niewiarygodne.
Wieczorem dotarliśmy do granicy z Rosją, wszyscy oprócz mnie zostali odprawieni bez problemów. Brak pieczęci z Gruzji i Abchazji sprawił, że znów straciliśmy kilka cennych godzin i do Rosji wjechaliśmy już o zmroku. Nie było czasu na szukanie hotelu, pozostały namioty, które rozbiliśmy nad brzegiem morza w sąsiedztwie wypożyczalni sprzętu wodnego. Właściciel zaoferował wszelką pomoc. Miejsce było przepiękne, ale obok biegła linia kolejowa i przez całą noc przyjeżdżali amatorzy morskich kąpieli. W dodatku nad ranem ktoś zaczął rzucać małymi kamieniami w nasze namioty. Był to młody człowiek, który co noc przychodził na brzeg, nie robił nic złego, ale czasem trzymały się go takie żarty. Niewyspani musieliśmy ruszać na Krym po drodze zatrzymując się w znanym kurorcie Soczi.
Grażyna Sroczyńska